Dobiłem się do Koh Kong – jutro dzień przestoju i dalej przez most i Tajlandia.
Do Bangkoku(będę tam 24-go) 400 km – 3 dni łojenia lajtowego – dobra droga – czyli pozostaje jeszcze 2 dni do wytopienia na plaży – zapewne przycinał będę wzdłuż oceanu.
Drogę Pursat – Koh Kong tak jak oczekiwałem przełoiłem w 3 dni.
Ostatnie 60km -> czysta masakra – deszcz przez ostatnie 2 dni dokonał dzieła samozniszczenia (normalnie lubię deszcze ale nie w dżungli gdzie drogi stają się kosmiczne… – zależało mi 2 dni na pogodzie a wyszło jak zwykle.
Mapa.
--
Wydaje mi się że ludzie żyją z rzeki – rybaków jak mrówków, widziałem też że hodują krokodyle.
--
Do Bangkoku(będę tam 24-go) 400 km – 3 dni łojenia lajtowego – dobra droga – czyli pozostaje jeszcze 2 dni do wytopienia na plaży – zapewne przycinał będę wzdłuż oceanu.
Drogę Pursat – Koh Kong tak jak oczekiwałem przełoiłem w 3 dni.
Ostatnie 60km -> czysta masakra – deszcz przez ostatnie 2 dni dokonał dzieła samozniszczenia (normalnie lubię deszcze ale nie w dżungli gdzie drogi stają się kosmiczne… – zależało mi 2 dni na pogodzie a wyszło jak zwykle.
Mapa.
--
Wydaje mi się że ludzie żyją z rzeki – rybaków jak mrówków, widziałem też że hodują krokodyle.
--
Jedyna sensowna koncepcja na Battambang to rzeką |
Szkoła |
Od czasu do czasu dosiadają się miejscowi - z Siem Reap płynęła z nami dziewczyna z 2 dniowym niemowlakiem - jedyna opcja dostać się stąd do szpitala to łajba - na około bagniście |
Nawet jest ogródek |
Życie skromne ale dzieciaki chyba nie narzekają |
Na Pursat trzeba przyciąć główną |
Dalej w kierunku Pramaoy - trochę statystyk |
Dziewczęta ładnie się ustawiły i nawet nie narzekały - to lubię ! |
W dżunglę - hurra... |
Początkowo trochę słabo |
ale drogi się krystalizują - będzie dobrze |
Zaczęła się walka - po deszczach ślizgawica - zjazdy i podjazdy pchanie... |
Spodziewałem się walki i zaczęło się |
Full wody mi schodziło na szczęście sporo potoków - trzeba filtrować |
Chłopaki zrobili mapę przebicia się :) |
Można było jeszcze trochę podłoić ale dobre miejsce noclegowe - tym razem pas - tutaj czas się nie marnuje - przeczytałem 20% hrabiego Monte Christo |
Każdy osobno kazał sobie pstryknąć fotkę |
40 km. -> ponad 10 godzin przełajałem - nie było odwrotu - najgorsza niepewność czy droga się nie skończy - żadne mapy nie wchodzą w grę - trzeba na czuja |
Trzeba było trochę odpocząć - pierwszy raz na tym wyjeździe miałem braci Mroczek przed oczami - łańcuch na podjazdach się rwie, skurcze w nogach - czysta walka |
Dżungla ładna, odgłosy i klimat - bajer |
Dobiłem się do czegoś |
Po 50 km. spotkać kogoś - radość !!! - klient był trochę zdziwiony |
W oddali Koh Kong |
Ostatnie spojrzenie i czas na zjazd |
Misiu, jesteś wielki!
OdpowiedzUsuńCzad :-)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzemo, szacun, rozwalasz system.
OdpowiedzUsuńA mi się przypomniały właśnie Ishtaki walące w łeb:)
Już zaraz rok będzie! Powodzenia dalej!
Witaj Fragi, zdjęcie pt. "Trzeba było trochę odpocząć ..." mówi mi wszystko o tej eskapadzie. Cieszę się, że mogę sobie to pooglądać i nie muszę w tym uczestniczyć:-)W pewnym sensie jestem pasażerem na gapę...Szkolny środek transportu na zdjęciu pt. "Na Pursat trzeba przyciąć główną" robi niezłe wrażenie. Pozdrawiam serdecznie,Lysy
OdpowiedzUsuńNiesamowite! Czytam z wielkim zainteresowaniem, bo za tydzień startujemy ze znajomymi z Hanoi, potem podobną trasą jak Twoja jedziemy do Kambodży, a potem wracamy do Wietnamu nad deltę Mekongu i znów do Hanoi..... :) tylko te błotne drogi mnie przerażają... a jak Twój sprzęt tę podróż wytrzymuje?:) W Polsce dziś bardzo wiosennie!
OdpowiedzUsuń@Przemo, do ukarania jestem. 3 wpisy na raz przyszło mi przejrzeć, tak dawno temu tu zaglądałem - chyba przyzwyczajenie z Chin, że rzadko coś nowego się na blogu pojawia.
OdpowiedzUsuńKażdy kolejny kraj widzę jest ciekawszy od poprzedniego. No i dziewczyny nie tylko nie protestują, ale wyglądają na całkiem zadowolone i chętnie pozują. Widać jakaś szkolna potańcówka się szykowała ;)
Błoto jest przerażające, fakt. Kiedyś wjechałem w takie z gliną. Po 15m. rower dalej ani drgnął. Koleżance po 5m, bo błotniki miała. Przez ponad pół godziny czyściliśmy by dało się odpalić ;)
To spotkanie z ludźmi ze wspólnej trasy - zwolennicy teorii spiskowych pomyśleliby...
@Darek - do jazdy na constant drifcie człowiek się przyzwyczaja b.szybko, tylko jazda między samochodami nieco straszna - widmo odszkodowania za urwane lusterka i przerysowany bok (nie ubezpieczony). Tak jak Przemo pisał, opony zimowe (mam Snow Stud'y) z małą ilością kolców na miasto są ok. Jak jest dużo śniegu, popmujesz na maksa opony - poślizg kontrolowany, nawet jak pod spodem lód. Jak nie ma śniegu, a jest lód, spuszczasz powietrze i jest ok. Najgorzej jak odrobina świeżego śniegu przykrywa lód - wtedy oczywiście żadna wersja nie pasuje ;) Nie wiem na ile się przydają kolce, bo 2 zimy jeździłem bez i różnicy nie odczuwam, ale jak sobie przypominam, to przy poprzednich omijałem trasy zalodzone i wybierałem asfalt, a w tym roku nie przejmuję się takimi drobiazgami i łoję przez zapomniane przez służby miejskie ścieżki :)
@Przemo, zdjęcia czym prędzej jak z Izą się spotkasz.
Pozdrawiam