Wyjazd z Istanbułu ciężka sprawa - przebić się przez autostrade - most i ominąć policje która rowerów nie przepuszcza rzeźba - jakoś się udało i wylądowałem w miejscowości Polonez - polska miejscowość - tam 2 dni wytopiłem - pozdrowienia dla Ludwika.
Ceny po wyjeździe z Istanbułu spadają wykładniczo.
Turecka gościnność klasa - zawsze gdzie się nie zatrzymam kawa czy herbata za free.
Troche bariera językowa - Turcy żadnego języka poza ojczystym nie znają.
Dużo bezpieczniej - komfortowo niż EU - moje odczucia.
Psy jest ich full ale jakieś wyjąkowo ospałe - chyba ze względu na pogode - troche chłodnawo - ogólnie pod tym względem nie można powiedzieć złego słowa.
Kolano chyba wraca do formy - jednakże na pełne obciążenia jeszcze trzeba dać troche czasu.
(jak pobolewa to max do południa - później jest GIT)
Na liczniku prawie 2500 km.
Zmiana łańcucha na kolejny + klocki tył.
Z awarii rowerowych tylko 2 przebite dętki.
(Jednak Schwalbe Marathon Extreme w porównaniu do starszego marathon xr spisuje się słabiej...)
Odbijam na południe i ruszam w góry, choć nie można powiedzieć że w Turcji gdziekolwiek jest płasko...
Wiem że wszyscy czekają na K. ale z tym naprawde tu ciężko.
Wszędzie gdzie przejeżdżam(miasteczka czy wioski) faceci piją czaj w miejscowych barach a kobiety gdzieś poukrywane...
Poniżej jak zwykle pare fotek.
ale to dokąd teraz mkniesz, że pożegnanie z Morzem Czarnym?
OdpowiedzUsuń